literature

Johnlock: I know you care

Deviation Actions

simplewaytodie's avatar
Published:
1.1K Views

Literature Text

'Clinging to me
Like a last breath you would breathe
You were like home to me
I don't recognize this street '
***
John rozsunął nieznacznie zasłony w sypialni Sherlocka od dawna nietknięte niczyją dłonią, wyglądając przez okno na Baker Street. Ulica była ruchliwa, jak zawsze. Nawet deszcz leniwie, acz uparcie rozlewający się po okolicy zdawał się nie mieć na to wpływu. Toczył się kolejny zwykły dzień. Tak samo szary, jak każdy inny. Ludzie mijali się w pośpiechu na chodniku, nie zwracając na siebie uwagi. Tu i ówdzie John dojrzał kilka znajomych twarzy. Śmieszny brodaty listonosz, stary znajomy pani Hudson, właśnie przemykał rowerem nieopodal nowo otwartego sklepu spożywczego; pani Clinton, sąsiadka z naprzeciwka charakterystycznym dla siebie nerwowym krokiem przechodziła przez jezdnię niemal wpychając się pod koła czarnych taksówek… Na pierwszy rzut oka wszystko było niezmienne, takie samo jak zawsze. Pozornie. Bo mimo iż nawet najdrobniejszy szczegół Baker Street nie uległ zmianie, mimo męczącej rutyny życia, ciągu identycznych zdarzeń każdego dnia… Nagle to wszystko drastycznie zmieniło swój charakter. Zdawało się być niewiarygodnie odległe, małe…
Miesiąc temu. Dokładnie miesiąc. Właśnie wtedy to się stało. Z dachu budynku wraz z Sherlockiem runęło w dół życie Johna. Wszystkie barwy jego egzystencji z impetem roztrzaskały się o chodnik, zaraz potem znikając, rozpływając się w przestrzeni. Zostawiły za sobą jeden jedyny tylko ślad w postaci płynnego szkarłatu, rozlewając go wokół martwego ciała Sherlocka. Zabrały ze sobą ostatni oddech jego przyjaciela.
Sherlock… To dziwne coś w nim.. coś co sprawiało, że John podświadomie zawsze odnosił wrażenie, jakby zwykłe ludzkie uczucia i emocje go nie dotyczyły. Jakby był wyłamany z między ludzkości, nieśmiertelny, jakby rzeczywistość i wszelkie realia tego świata otaczały go jako tylko i wyłącznie przedmiot jego wnikliwych badań i obserwacji, nie oddziałując na niego w żaden sposób. To dziwne, wyjątkowe coś…
***
'Please don't close your eyes
Don't know where to look without them
Outside cars speed by
I've never heard them until now'
***
Samochody przemykały jeden za drugim, ciągnąc za sobą smugi spalin i przeplatając je ze sobą. Tworzyły w ten sposób interaktywny krajobraz miasta, podkładając pod niego nieustającą ścieżkę dźwiękową. Głos miasta, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Powtarzający się, lecz nigdy taki sam. Monotonny, lecz zmienny. Charakterystyczny, a nieprzewidywalny. Przeklęty, nieustający hałas…
John obrócił się na drugi bok, zerkając na budzik, stojący na szafce nocnej tuż obok łóżka.
1:34
Dlaczego? Dlaczego tak bardzo ciężko było po prostu, po ludzku zasnąć.. Nigdy wcześniej miasto nie wydawało mu się aż tak głośne. Dotąd wystarczyło tylko wsłuchać się w miarowe, spokojne pochrapywanie dobiegające z sypialni obok i zwyczajnie zamknąć oczy…
Oczy. Tak… oczy Sherlocka były wyjątkowe. John stwierdził to bardzo dawno, już po pierwszym spotkaniu z genialnym detektywem. Jego oczy nie tylko umiały odnotować najdrobniejsze szczegóły otoczenia, ale również – lub może przede wszystkim – wskazywały je. Czasem, kiedy John czuł się zagubiony w sytuacji, nie wiedział czego się trzymać, na co zwrócić uwagę, wystarczyło tylko spojrzeć w oczy Sherlocka. One mówiły za niego.
No… nie koniecznie za niego, Sherlock miał w końcu zwyczaj nieustannego nawijania o wszystkim co tylko był w stanie zauważyć i przeanalizować jego genialny umysł… Oczy natomiast omijały wszelkie zbędne szczegóły, których „przeciętny człowiek" nie był w stanie ze sobą połączyć, a którymi to Sherlock uwielbiał się popisywać. One wskazywały konkretny kierunek i drogę. Przejrzyste, niezwykłe oczy. Nieprzeniknione. Głębsze niż zwykłe ludzkie oczy. Oczy Sherlocka…
John przeciągnął się niespokojnie. Chciał spać. Pragnął snu. Był nieziemsko styrany. Ostatnie dni niemal zupełnie pozbawiły go snu, odsyłając co chwila do ekspresu do kawy lub napojów energetycznych i zagrzebując w tonach papierkowej roboty. W ten sposób z każdym dniem sukcesywnie narastał stres, zmęczenie oraz worki pod oczami.
- Dlaczego musiałeś zamykać te cholerne oczyska na stałe, idioto… - John szepnął znużonym głosem, kładąc się na plecy i przecierając twarz dłońmi.
„Gdzie teraz będę patrzył, próbując odnaleźć drogę?" - dodał w myślach.
Zerknął jeszcze raz na budzik.
1:36
Westchnął głęboko. Chciałby jeszcze raz usłyszeć to lekko irytujące chrapanie. Z całego serca za nim tęsknił.
***
'I know you care
I know it is always been there
But there is trouble ahead I can feel it
You were just saving yourself when you hide it
Yeah I know you care, I see it in the way you stare
As if there was trouble ahead and you knew it
I'll be saving myself from the ruin
And I know you care'
***
- On był taki… taki… - John zmarszczył czoło, niespokojnie zerkając przez wielkie okno gabinetu swojej terapeutki, która teraz siedziała w bezruchu na fotelu wpatrując się uważnie w swojego pacjenta. Co musiał czuć? Jakie słowa mogłyby wyrazić jego myśl w tym momencie?
Duże, bystre oczy kobiety obserwowały każdą zmianę mimiki Johna, każdy nerwowy ruch ręki. Wyłapywała każde westchnienie, przełknięcie śliny. Dostrzegała w każdej z tych drobnych rzeczy ból, jakąś pustkę… tęsknotę.
- John. – uśmiechnęła się delikatnie. – Jeśli chcesz możemy na dziś skończyć.
Mężczyzna uniósł głowę, delikatnym, charakterystycznym dla siebie ruchem wyginając szyję. Znów przełknął ślinę i z powrotem wbił wzrok w krople deszczu leniwie spływające w dół szyby.
- Nie, ja… - zawahał się – ja po prostu nie umiem znaleźć słów, żeby go opisać.
Terapeutka przechyliła delikatnie głowę na bok, szczupłymi palcami prawej dłoni kręcąc niespokojnie długopisem.
- Spokojnie, mamy dużo czasu.
- Ja wiem, że mu zależało. – John stwierdził zdecydowanym głosem po chwili zastanowienia. – Widziałem, czułem to, że martwił się o mnie i chciał… chronić… jeśli to dobre słowo. – Watson na moment przestał mówić, znów delikatnie marszcząc czoło.
- Przed czym John? Przed czym chciał cię chronić? – kobieta zapytała poważnie głębokim głosem, bez pośpiechu wyrzucając z siebie słowa.
- Przed nim samym, tak… tak mi się wydaje. Przed jego pracą, przed zagrożeniami… Widziałem jego troskę. Ale on zawsze był taki zdystansowany… taki chłodny momentami. Choć czasem zachowywał się jak dziecko – na twarzy Johna pojawił się uśmiech, nieznaczny, lecz szczery – I ten ostatni dzień. – John znów się zamyślił.
Nastała długa cisza.
- Powiedz to. Co stało się w ostatnim dniu. Powiedz głośno. – kobieta zachęciła.
John wykonał taki ruch głową, jakby starał się powstrzymać łzy.
- Wtedy działo się tak wiele. Cały czas w biegu, w pośpiechu… wtedy po raz pierwszy dostrzegłem jego rozpacz, takie jakby nieme wołanie o pomoc i… chciałem pomóc, naprawdę, ale… ale kiedy już Sherlock nie wie co zrobić, to nikt inny na pewno też nie wie… widziałem, że się czegoś obawiał, jakby oczekiwał, że coś miało się stać… - John zamilkł, chowając twarz w dłoniach.
- I stało się. – kobieta dokończyła, kiwając głową.
- Zawiodłem… - wyszeptał żołnierz – Zawiodłem przyjaciela.
***
- John, nie możesz tego robić, cały dzień już tak siedzisz i wpatrujesz się w ścianę jak jakieś ciele… - dziewczyna Johna  stanęła przed nim, zapierając ręce na biodrach.
- Monique… - Watson zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, wspierając ją na oparciu fotela.
- Rozumiem, że łączy cię z tym miejscem sporo sentymentów, no ale na litość boską! Jesteś mężczyzną! – brunetka cofnęła się do kuchni nerwowym krokiem, kręcąc głową w geście ostatecznej dezaprobaty.
John na nowo wbił wzrok w uśmiech nabazgrany żółtym sprayem na ścianie. Jego puste spojrzenie niespodziewanie wyostrzone nagłym impulsem zjechało na głębokie dziury po strzałach. Doktor zmarszczył czoło. Coś było nie tak, coś przykuło jego uwagę. Wstał z impetem, niemal  strącając stojącą na brzegu biurka figurkę maneki-neko.
- Bez obrazy, ale twój współlokator był jakiś mocno świrnięty.. – krzyknęła Monique, przestraszonym głosem.
„Yhym, czyli znalazła paluszki w zalewie" pomyślał John.
Podszedł do ściany. Tak, tak, tak… miał rację. Coś było nie tak.
W dziurze, zamiast kuli tkwiła zwinięta karteczka. Wyglądała na nową, jednak była lekko przykurzona. Ktoś musiał pozostawić ją tu około miesiąca temu.
- John, pospieszmy się. Im szybciej się stąd wyprowadzisz, tym lepiej dla Ciebie… - Monique ze zniesmaczeniem odmalowanym na twarzy wtargnęła do pokoju, trzymając w dłoni puszkę z zakonserwowanym okiem, które łudząco przypominało ludzkie…
Watson nie zwrócił uwagi na dziewczynę. Nagle poczuł napływ gorąca na twarzy. Wyciągnął trzęsącą się dłonią karteczkę, po czym ostrożnie ją rozwinął.
- Co robisz? – zapytała skrzekliwie Monique. – na twoim miejscu zamiast grzebać w ścianach szybko bym się stąd wyniosła.
Oczy Johna zaszkliły się. Znieruchomiał, odczytując z karteczki krótką wiadomość, zapisaną znajomym pismem.
- Nie ruszam się stąd. – rzekł John wypranym z emocji głosem.
- Słucham?! – wrzasnęła Monique z niedowierzaniem w swoim denerwującym, skrzekliwym głosiku.
- Nie ruszam się stąd. – powtórzył John sucho, w duchu śmiejąc się do siebie.
Świat zaczął wokół niego wirować. Poczuł jak pulsują jego skronie, jak przyspiesza mu puls. Wszystko stało się odległe i obce. Jedyne co widział czysto i wyraźnie to te kilka słów:
„Pilnuj 221b. Tęsknię. Do zobaczenia."
I podpis - „SH".
Dla :iconfanrubygloom: :3
Miało być na świeta, niestety wyszło bardziej na Nowy Rok... Ale ważne, że jesr! :D

i ssie nadal tak samo ...

with love. :> enjoy.

[link]
© 2012 - 2024 simplewaytodie
Comments2
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
MrsHolmesCumberbatch's avatar